Confessions of the Crap Artist

poniedziałek, maja 21, 2007

Cut the crap i dzięki za ryby

1. Jeśli mówisz, że znalazłeś, to straciłeś.
2. Jeśli masz styl, jesteś niewolnikiem.
3. Jeśli wiesz, co będzie dalej, daruj sobie.

1-3. Każdy tekst wymaga czegoś innego od autora i czegoś innego od czytelnika.
Innego od ich pozostałych spotkań.
Jeśli tak nie jest, spotkania odbywają się wciąż w ramach tego samego.
Brzytwa Ockhama to bat dla laurów.

środa, kwietnia 18, 2007

Różne Joga dziwa robi

JOGA - człowiek, co sztukę zwaną jogą uprawia. Wielce ci on lubi źwierza wszelkiego małpować.

Jak krowę widzi, to tak se nogi zaplecie, że krowi pysk udaje, a w on czas krowę, co stoi w wielkim osłupieniu, łatwiej mu wydoić.

Zaś jak węża uźrzy, że wszystkie ludzie gonią w bok, to on się na ziemi ułoży, a węża udaje, posykuje, że wąż sam ucika.

A jak ptaka obaczy, żurawia jakiegoś, to se na jednej nodze stanie, ręce rozpostrze, a że sam ptak w locie się zatrzymie, a na ziemię ląduje, co by sie bliżej przypatrzyć owej poczwarze. A joga ci stoi nieruchomo jak towarzysz pancerny, jeno bez rynsztunku, i czeka. Zaś kiedy żuraw osłupion jaje zniesie i oczy w słup postawi, Joga mu je podbierze i sam wysiaduje, co bardzo lubi. Tedy se siedzi na jaju, a dycha z rzadka. Powietrze se długo trzymie, coby dla każdego starczyło. Bywa, że zapomni dychać i se lekko drzymie, dopiro, jak się ptaszek wykluje i go dziubnie, to się włocknie.

Jogi górach ci żyją wysokich, a jak na przełęczy wysokiej wspólna droga im wypadnie i mało tam miejsca, to nie na nogach, a na głowie stają i facecyje prawią, co bardzo ich kontentuje. W dobry humor wprawieni jeszcze się okręcają tak, że głowa w jedną a nogi w drugą stronę patrzą.

Kobiet zażywają. Siedzi Joga, jeno dziurkę uchyli, a winniczka wypuści i czeka, aby go któraś dosiadła. A jak się zespoli, to trąbką nektar żeński spija, co się amritta zowie, chowając go na czas, gdy niewiast blisko nie będzie.

Pojadają Jogi jedynie korzonków, bulw, olpuchów, a bobu lubią wielce. Jak taka Joga poje, a czuje, że go wzdymie, to on u dołu zawrze, a gazu nie puści, wdech tęgi powietrza zrobi, a gardło zatka językiem, niby korkiem. Jak gaz z dołu i powietrze z góry się spotkają, to Joga pęcznieje i lekko z ziemi się unosi, a jak wiatru dostanie, to się i przemieszcza. Lewitacyją to się zowie.

Różne Joga dziwa robi. Ale ludzie dobre są, a jak ukontentowani w kupie się zbiorą, to buczą cicho jak pszczółki. A miłe ci to dla ucha, jeno miodu z tego ni ma.

Ks. Benedykt Chmielowski "Nowe Ateny" t. I Wyd. 1746 r.

[wynalzł to i odkurzył Krzysztof]

wtorek, kwietnia 17, 2007

Z poniedziałku na wtorek

Śnił mi się Bohdan Zadura i ja. Krążyliśmy po dziwnym intytucie naukowym, pełnym ogromnych szklanych kopuł. Między nimi szara podłoga w niczym nie przypominała leśnej ściółki. Nie wiem, jak to możliwe - byliśmy przecież w lesie. Instytut znajdował się w dolinie. Była zima.

Rozkład pomieszczeń dziwny jak to we śnie. Całość przypominała wektorowe szaleństwo wklejone na siłe w krajobraz. Właściwie na siłę w dowolny kraj lub obraz.

Ja i Bohdan Zadura piliśmy całkiem niezłe, czerwone, francuskie wino, ale po chamsku i z gwinta. Chociaż to "po chamsku" może było na wyrost. Mogliśmy się snuć po ruinach jakiejś większej libacji. Bohdan Zadura miał na sobie piaskowoszary garnitur.

Wreszcie po jakimś czasie ruszyliśmy pod górę zostawiając za sobą szaroniebieskie kopuły ze szkła i stali. Poszła niejedna butelka tam na dole i zastanawiałem się, czy to najlepszy pomysł tak iść w nocy przez śnieg. Nie mieliśmy na sobie kurtek, ani płaszczy, choć pamiętam jakiś kaptur, który nam mignął.

Nie wiem w jakiej chwili tego snu wystąpił niedźwiedź, więc piszę o nim teraz.
Niedźwiedź był biały i wymachiwał łapami. O wiele za duży jak na siebie sięgał nieba.

W końcu doszliśmy po wielkiej stromiźnie na szczyt. Las był sosnowy.
[interpretacje, że niedźwiedź to Sosnowski prosze sobie darować]

Na szczycie był mój dom, a właściwie kilka połączonych ze sobą chat. Bohdan Zadura nie mógł iść dalej, więc położyliśmy go między pokojem z piecem, a pokojem z dzieckiem.

Było dużo żółtego światła. We śnie poszedłem spać i obudziłem się tu.

piątek, marca 16, 2007

Piątek


Należy cały czas pamiętać o potwornym pochodzeniu atramentu. A także o jego pierwotnym zastosowaniu. Sepia to nie tylko kolor, to też słowo, jakim określa się kałamarnicę. Kałamarz. Wszyscy to wiemy. Atrament służy do oślepiania. Czy dlatego architeuthis dux ma największe oczy spośród wszystkich zwierząt? Czy pisanie elektroniczne zwalnia nas z łańcucha potworów? Nie sądzę. Czytanie powoduje ślepotę, także z ekranu.


czwartek, marca 15, 2007

Ostatnie takie trio

Tak dla relaksu. Jakby można się było obejsć bez słów.

poniedziałek, marca 12, 2007

Sobota wypadła w sobotę popołudniu

Nie wiem, czemu pomyślałem o Nutbush City Limits. To bylejaka piosenka. A jednak zacząłem myśleć o czymś co się nazywa Software City Limits. Mam plan, bez planu ani rusz. Zanurzam się i nurkuję w temacie. Mam plan i kilka stron. Podoba mi się w środku.

czwartek, marca 08, 2007

Czwartek wypadał w dzień Kobiet

...a więc możliwe są tylko podróże do innych głów, bardziej obłąkanych niż moja, możliwe są niekompletne raporty, daremne gablotowanie pewników, listy i spisy, opowieści załamujące się nagle pod ciężarem porównania, niepełnosprawne narracje, opowiadania szeptane do samego siebie, do wewnątrz, zapisy w niezrozumiałych przy ładnej pogodzie alfabetach, usta mamroczące coś tuż nad blatem stołu, palce naładowane nerwowym tikiem mówiącego, powolne odliczanie, historie jak spacer w parki, w zieleń, w wysokie powietrze, kolekcja biletów w jedną stronę...

piątek, lutego 23, 2007

Herbarium [postprodukcja]

Zazdroszczę facetom, którzy mają tyle materiału, ile potrzeba. Ani za dużo, ani za mało. Tak w sam raz. Mi zawsze wystaja jakaś noga, albo robi się gula na wysokości mostka i nagle okazuje się, że śpię pod podwójnym kocem. Albo pod flanelowymi szmatkami o różnych kolorach. Zawsze się marznie.

środa, lutego 21, 2007

Alicja i tak zawsze pozostanie tajemnicą

Opowiadanie Angeli Carter jest całkowicie na miejscu. Oczywiście łatwo dostrzec w Doktorze Dee Kaltmanna, a w Nedzie Kellym Nowaka. Myślę też, że lacanowski obiekt a też jest całkiem na miejscu.

Podobnie rzecz ma się z domem. Można i trzeba myśleć o nim jak o efekcie halucynacji po rekreacyjnej aplikacji dimenhydrynatu. Złudznie oddychających ścian jest ponoć dość powszechne. Drugim domem jest oczywiście dom z "Piany dni". Dom jako lewiatan też wyjasnia się łatwo.

A jednak z Alicją jest problem, bo robi ona coś więcej niż tylko znika jak kobieta z "Przygody" Antonioniego. Robi też coś więcej niż tylko wzbudza pożądanie tak silne, że musi się ono skończyć szaleństwem. Nie tylko rozdaje tożsamości, czy raczej nadaje nowe. Nie potrafię jej wyjasnić do końca. Gdybym mógł oddać przez nią pierwotne zdumienie światem, zdumienie tym, że świat jest. Zdumienie tym, że świat daje się postrzegać. To dziwaczne i nienaturalne odczucie, że jest się osadzonym w sobie, w ciele, że widzi się właśnie swoimi oczami, tak jak robią to inni. Pewność, że nigdy nie zobaczy się siebie jak widzą mnie inni. Długie okresy zapadania się w sobie choćby podczas pobytów w sanatoriach dla dzieci, gdzie mogłem siedzieć całymi dniami w pewności, że ochrania mnie szklana bańka, za którą znajdują sie inni ludzie. Gdyby dodać do tego paniczne poczucie lęku, strachu przed rodzicielskim porzuceniem, tą małą dziecinną obawę, która wręcz rozsadza jadący na kolonie autobus, ten posmak nieznanego i pewność przegranej, gdyby tylko udało mi się to wszystko zmieścić w Alicji - mój zamiar byłby spełniony.

Wiem, że nie jest.

czwartek, lutego 15, 2007

Z środy na czwartek

Ta maszynka może działać tylko wtedy, gdy stoi przed nią niemożliwe zadanie. Jeśli zadanie staje się możliwe. Maszyna zapomina je i węszy za nowym. I proszę, stało się. Jest wywęszone. Nowe i niemożliwe. I zaczyna działać, zaczyna się dziać. Miejsce zaczyna mieć miejsce i tak dalej. Samoregulacja.
Powered By Blogger